Platforma Migracyjna EWL od początku konfliktu stoi w pierwszym szeregu polskich firm wspierających Ukrainę i uchodźców wojennych – czytamy w artykule opublikowanym 7 lutego na łamach portalu Puls Biznesu.

Polscy przedsiębiorcy z otwartymi ramionami przyjęli ogromną falę uchodźców wojennych, która była jednym z najmocniej dostrzegalnych w naszym kraju skutków rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Według danych przedstawionych przez Straż Graniczną od pierwszego dnia wojny polsko-ukraińską granicę przekroczyło około 10 mln osób uciekających przed konfliktem zbrojnym, ponad 1,5 mln zatrzymało się w naszym kraju. Osoby te potrzebują nie tylko schronienia przed spadającymi bombami, lecz również możliwości prowadzenia w miarę normalnego życia i pracy, aby utrzymać swoje rodziny.

Reakcja naszego społeczeństwa jest fenomenem o wymiarze historycznym. Od pierwszych dni wojny wiele polskich przedsiębiorstw zaczęło intensywną pracę nad reorganizacją swoich zakładów pracy, tak by móc przystosować się do przyjęcia nowych osób. Pomagali w załatwianiu opieki nad dziećmi dla kobiet, które przychodziły do ich firm, a także w zakwaterowaniu.

Andrzej Korkus, prezes EWL

Firmą, która od samego początku wojny brała aktywny udział w adaptacji uchodźców na polskim rynku, jest tegoroczny laureat Gazel Biznesu, czyli platforma zatrudnienia EWL. Spółka od ponad 15 lat zajmuje się łączeniem pracowników z Europy Wschodniej, Azji, Afryki i Ameryki z pracodawcami europejskimi. O tym, jak polska gospodarka poradziła sobie z falą uchodźców wojennych, a także o tym, co jeszcze możemy zrobić, by im pomóc, opowiedział Andrzej Korkus, prezes EWL.

Jaki wpływ na polską gospodarkę miała wojna w Ukrainie?

Wielki! Ukraina od wielu lat jest ogromnym rynkiem zbytu polskich towarów i produktów. Współżyjemy z nią w klastrze gospodarczym, co widać np. w obszarze automotive czy spożywczym. Po wybuchu wojny wiele ukraińskich fabryk, produkujących np. wiązki kablowe dla przemysłu motoryzacyjnego, zostało zamkniętych m.in. z powodu bombardowań. Spora część lokalnych firm zamknęła swoją działalność. Zakłóciło to łańcuchy dostaw wielu europejskich spółek właśnie z branży samochodowej. Musiały one całkowicie przeorganizować swoją produkcję, która w wielu przypadkach była prowadzona właśnie na terenie Polski.

Jest to tylko przykład pokazujący wpływ wojny na gospodarkę zarówno polską, jak i ogólnoeuropejską. Jest on nam bliski, ponieważ sami braliśmy udział w relokacji pracowników z zamkniętych fabryk w Ukrainie m.in. do Polski oraz Rumunii. Udało nam się pomóc tym ludziom, dać im dach nad głową oraz możliwość pracy zarobkowej, by mogli samodzielnie utrzymywać swoje rodziny w tym trudnym czasie.

Jak z waszej perspektywy wyglądały pierwsze miesiące wojny?

Ponad połowa naszego personelu, która dla nas pracowała przed wojną, to byli mężczyźni. Po wybuchu wojny część z nich, tych pochodzących z Ukrainy, postanowiła wrócić do domu, by walczyć o swój kraj. Mobilizacja i zamknięcie granic dodatkowo spowodowały, że ci, którzy dopiero mieli do Polski przyjechać w celach zarobkowych, zostali w Ukrainie. Jednocześnie do Polski zaczęły uciekać setki tysięcy kobiet z dziećmi, które szukały schronienia przed wojną. Jako że na co dzień pomagamy migrantom zarobkowym w odnalezieniu się na nowym rynku pracy, od początku konfliktu byliśmy w pierwszym szeregu firm, które zetknęły się z tymi ludźmi i ich potrzebami.

Naszym priorytetem było bezpieczeństwo naszego zespołu, który przed wojną operował za wschodnią granicą. Już po kilku dniach mieliśmy ustalone kanały transportu, dzięki którym udało nam się ewakuować z Ukrainy ponad 1,3 tys. osób – naszych pracowników z ich rodzinami – potem także inne osoby, które potrzebowały wsparcia.

Kolejnym naturalnym krokiem była pomoc uchodźcom w Polsce. Mamy bardzo duże centrum onboardingowe na warszawskim Dworcu Zachodnim, które od pierwszego dnia wojny przeorganizowaliśmy i stworzyliśmy tam punkt opieki dla matek z dziećmi, który do dziś działa całą dobę. Ponad 70 tys. kobiet i maluchów mogło się tu przespać, zjeść, odpocząć i uzyskać podstawową pomoc po przyjeździe do Polski.

W naszym biznesie na co dzień pomagamy migrantom zarobkowym w odnalezieniu się na polskim rynku pracy. Wspieramy w założeniu konta w banku, organizujemy szkolenia BHP i badania medycyny pracy. Teraz pomagaliśmy jednak uchodźcom wojennym, którzy mierzyli się z kompletnie innymi problemami i wyzwaniami związanymi m.in. z opieką nad dziećmi czy strachem o najbliższych, którzy pozostali w Ukrainie. Szybko okazało się, że w wielu miastach nie było odpowiedniej ilości przedszkoli, by wszystkie te kobiety mogły spokojnie iść do pracy. Dlatego organizowaliśmy im pracę w taki sposób, by np. cztery kobiety szły normalnie pracować, a dwie zostawały w tym czasie, opiekując się dziećmi.

Jak ocenia pan starania polskich pracodawców w zakresie pomocy uchodźcom?

Według mnie reakcja naszego społeczeństwa jest fenomenem o wymiarze historycznym. Od pierwszych dni wojny wiele polskich przedsiębiorstw zaczęło intensywną pracę nad reorganizacją swoich zakładów pracy, tak by móc przystosować się do przyjęcia nowych osób. Pomagali w załatwianiu opieki nad dziećmi dla kobiet, które przychodziły do ich firm. Pomagali również w zakwaterowaniu – wielu naszych klientów, którym na co dzień pomagamy w zatrudnianiu niezbędnych kadr, dzwoniło do nas, pytając, co jeszcze mogą zrobić, aby pomóc potrzebującym.

Dobrym przykładem pokazującym reakcję Polaków na rosyjską inwazję jest zorganizowana przez nas akcja „Plecak na Ukrainę”. Miała ona na celu zaopatrzenie Ukraińców, którzy postanowili wrócić do kraju i wstąpić do wojska, w niezbędne wyposażenie, m.in. podstawowy sprzęt medyczny, dobrej jakości buty czy specjalną odzież. Gdy tylko ogłosiliśmy akcję, do naszego punktu zaczęły napływać tłumy ludzi, którzy przynosili ubrania, leki, jedzenie. Ostatecznie zbieraliśmy tylko rzeczy potrzebne mężczyznom jadącym na front – resztę wysyłaliśmy do innych organizacji zajmujących się pomocą uchodźcom. Cała reakcja była po prostu niesamowita i niezwykle podbudowująca. Łącznie udało nam się zorganizować i wysłać do Ukrainy 120 transportów.

Na co powinniśmy zwrócić szczególną uwagę, jeśli chcemy przyspieszyć proces aktywizacji zawodowej uchodźców?

Wiele zostało już zrobione. Ponad 1,5 mln osób (w tym sporo dzieci) dostało status ochrony tymczasowej, z czego 900 tys. podjęło pracę zarobkową. Podkreślę, że ponad 13 tys. uchodźców z Ukrainy znalazło zatrudnienie oraz dach nad głową w Polsce i innych krajach UE z pomocą EWL. Można powiedzieć, że niemal wszyscy uchodźcy w wieku produkcyjnym, którzy chcieli podjąć pracę, otrzymało ją. To pokazuje też dojrzałość naszego rynku pracy, bo te wskaźniki w innych krajach, które przyjmowały uchodźców, są dużo gorsze. Kolejnym krokiem jest sprawienie, by wiele utalentowanych i ambitnych osób, które przyjechały do naszego kraju, spełniało się zawodowo. Powinniśmy im pomóc w rozwoju, bo to się też nam opłaci z punktu widzenia gospodarki.

Musimy stwarzać tym ludziom warunki do adaptacji, dostosowania ich kwalifikacji i ich dyplomów certyfikatów do naszego rynku pracy oraz do wymogów UE. W wielu obszarach udało to się zrobić – np. prawo, które bardzo upraszcza dostęp do rynku pracy personelu medycznego, jest naszym ogromnym sukcesem. Musimy jednak deregulować kolejne zawody. Zwłaszcza że specyfika wielu z nich wcale nie wymaga zamykania ich na wąską grupę osób. Tutaj nadal jest miejsce na wiele zmian.

Warto jednak podkreślić, że w Polsce mamy bardzo dobry system dla uchodźców. W prosty sposób mogą otrzymać status ochrony tymczasowej, nr PESEL i dość szybko podjąć pracę. Pomaga też szybka cyfryzacja obszaru usług publicznych. W EWL mamy porównanie do rynku niemieckiego, gdzie te wszystkie procedury są dużo bardziej skomplikowane.