O sytuacji uchodźców z Ukrainy i wyzwaniu, jakie stanowi to dla rynku pracy mówi Rafał Mróz, dyrektor operacyjny platformy migracyjnej EWL, specjalizującej się w rekrutacji transgranicznej, w wywiadzie dla portalu PulsHR.pl.

Jesteśmy świadkami największego w historii napływu uchodźców do naszego kraju. W niespełna miesiąc dotarło do nas ponad 2 miliony ludzi. Jakie to niesie ze sobą wyzwania dla rynku pracy?

Pierwszy, najważniejszy problem polega na tym, że na ten moment nie wiemy, kto dokładnie przekracza granicę. Wiadomo tylko, że głównie są to kobiety z dziećmi. Potrzebujemy więcej danych na ten temat, ponieważ bez nich nie da się powiedzieć, jaka jest struktura grupy uchodźczej.

Druga sprawa, na którą chcę zwrócić uwagę i która jeszcze bardziej utrudnia rzetelną ocenę tego zjawiska, to dane o tym, dla ilu osób Polska jest krajem docelowym, a dla ilu tranzytowym. Takich danych również na ten moment nie ma. Zebranie ich utrudnia fakt, że jesteśmy w strefie Schengen. A widzimy przecież, że wielu uchodźców wyjeżdża dalej i to do krajów tak odległych, jak Australia, Stany Zjednoczone czy Kanada.

Musimy sobie też uświadomić, że w pierwszej fali uchodźców byli ludzie, którzy dokładnie wiedzieli, dokąd jadą. Mieli kogoś bliskiego w innym kraju, nieraz czekała na nich już tam praca. Teraz przyjeżdżają ludzie, którzy nikogo nie znają. Mamy biuro w pobliżu Dworca Zachodniego w Warszawie, widzę z okien, jak wielu z nich wysiada z pociągu, najczęściej z jedną walizką, i po prostu zostaje na peronie. Nie wiedzą, co ze sobą zrobić, gdzie iść, od czego zacząć, gdzie szukać pomocy. Siedzą i czekają.

Więc kiedy pyta pani o to, jaki to wszystko będzie miało wpływ na rynek pracy, powiem najprościej, jak się da – olbrzymi. Firmy wycofują się z Ukrainy, bo muszą. Wycofują się z Rosji, bo chcą. Wiele fabryk np. produkujących samochody ma problem z dostępem do podzespołów, które powstawały w Ukrainie czy Rosji. Fabryki zaczynają przenosić się do Europy Zachodniej. Kilku naszych klientów już zamyka fabryki na Ukrainie, nam przekazuje informację, że będą potrzebowali 300-500 ludzi w nowym miejscu.

A to ogromne wyzwanie. Bo nie chodzi tylko o znalezienie pracowników, ale o zapewnienie im zakwaterowania, normalnego życia w nowym miejscu. A ile mieszkań może zapewnić mniejsza miejscowość? Decyzja o przeniesieniu fabryki wpływa na sytuację gospodarczą całej lokalnej społeczności.

Największa zmiana, jaka wiąże się z wojną w Ukrainie?

Zostaliśmy odcięci od mężczyzn z Ukrainy, którzy do tej pory stanowili większość migrantów zarobkowych. To do nich kierowana była większość ofert pracy. Choć Ukraińcy stanowili największą grupę pracowników z zagranicy, to i tak na polskie potrzeby było ich za mało. Wojna jeszcze bardziej zmniejszyła ich liczbę. Ponadto w ciągu ostatniego miesiąca z Polski na Ukrainę powróciło ponad 270 tys. osób. Zakładam, że większość z nich to właśnie mężczyźni.

Co w takiej sytuacji zostanie klientom agencji zatrudnienia? Nie mają dostępu do pracowników-mężczyzn. Ale mają dostęp do pracownic-kobiet, które bardzo chętnie podejmą u nas pracę.

Firmy mają do wyboru dwie opcje. Pierwsza odnosi się do wspomnianych przez panią kobiet. To opcja uzależniona od nich samych, to firmy bowiem musiałyby podjąć decyzję o tym, by tak przeorganizować pracę w miejscach do tej pory skierowanych do mężczyzn, by mogły ją wykonywać również kobiety. Jeśli będą chciały to zrobić, to muszą liczyć się z tym, że będzie to kosztowało sporo wysiłku. Przy czym pierwsze sygnały o zmianach już do nas docierają.

Druga opcja?

Druga opcja jest zależna od rządu. W tym najczarniejszym scenariuszu musimy się nastawić na to, że konflikt będzie trwał długo. Tymczasem uproszczony dostęp do polskiego rynku pracy otrzymało w styczniu 2022 sześć państw, trzy z nich aktualnie zaangażowane są w konflikt na wschodzie (Białoruś, Rosja i Ukraina). Pozostałe kraje objęte uproszczoną procedurą to małe kraje (Gruzja, Armenia i Mołdawia), które nie są w stanie zapewnić nam tylu pracowników, ilu potrzebujemy.

Z kolei procedura ściągania pracowników spoza krajów członkowskich Unii Europejskiej jest czasochłonna. Jeśli wszystko idzie sprawnie, a nie zawsze tak się dzieje, to trwa co najmniej 2-3 miesiące. Tym samym termin, w którym moglibyśmy dostarczyć pracowników naszym klientom, jest w takiej sytuacji bliżej nieokreślony. Taki zakład, kiedy ma nagły wzrost produkcji, nie może czekać na Indonezyjczyków czy Filipińczyków, bo choć w końcu przyjadą do pracy, to długo po piku.

Dlatego powinniśmy lobbować za tym, by rząd ułatwił proces legalizacji pracy także dla kolejnych krajów. Konieczne jest ponadto skrócenie tego procesu. Tym bardziej że uchodźcy, jeśli nie znajdą w Polsce godziwych warunków do życia, mogą jechać dalej na Zachód. W obecnej sytuacji nic ich nie trzyma w Polsce. A chętnych na nowe ręce do pracy nie brakuje. Wystarczy wymienić naszych sąsiadów, Czechów, którzy płacą nieco lepiej niż my i mają jeszcze niższe niż my bezrobocie.

Mówił pan o konieczności wprowadzenia przez firmy zmian, tak by mogły znaleźć w nich pracę kobiety. Ale to zajmuje czas, a Ukrainki pracy szukają teraz.

Już w tym momencie mamy bardzo dużo ofert pracy dla kobiet. Klienci są gotowi zapewnić również zakwaterowanie ich dzieciom. Ale jest to praca w małych miejscowościach, leżących np. w Beskidzie Śląskim. To miejscowości małe, ale piękne i malownicze, gdzie zakład pracy, do którego rekrutujemy, jest często głównym miejscem pracy dla lokalnej społeczności. A ukraińscy uchodźcy nastawiają się na duże miasta. Chcą do Warszawy, Krakowa, Poznania czy Katowic.

Zakładam, że miasta nie będą w stanie zapewnić pracy każdemu z nich oraz przyjąć do szkół i przedszkoli ich dzieci. Może jak sobie to uświadomią, to skłonią się do relokowania. W małych miejscowościach będzie zarówno szkoła, jak i praca.

Cały czas mówimy też o ludziach, którzy w dużej części mieszkają w miejscach zakwaterowania grupowego, np. salach w jednostkach OSP, salach gimnastycznych. To nie są warunki, w których można długo funkcjonować. Wszystko więc będzie zależało też od tego, gdzie ci ludzie znajdą mieszkanie dla siebie.

Natomiast co do pracodawców, to widzimy w nich dużą chęć pomocy kobietom i zmiany systemu produkcji w taki sposób, by można było dać im pracę.

Z waszego najnowszego raportu wynika, że profil osoby, która do nas przyjeżdżała do pracy, zmienił się. Na pracę w Polsce decydowały się osoby z wykształceniem wyższym, które chciały pracować w zawodzie. Wojna spowodowała, że przyjeżdżają do Polski ludzie z całym wachlarzem zawodów, doświadczenia, kompetencji. Jak nie zmarnować ich potencjału?

Jestem pewny, że uda się nam to zrobić. W niektórych zawodach z pewnością będą potrzebne zmiany w prawie, jak np. w zawodach medycznych. Natomiast przyjechało do nas również wielu specjalistów, którzy jeszcze przed wojną byliby bardzo mile widziani w Polsce. To ludzie z szeroko rozumianej branży IT, wysoko wyspecjalizowani inżynierowie, których na Ukrainie nie brakowało, a którzy w większości mówią po angielsku i bez problemu odnajdą się w nowej firmie. Przy czym widzę tu pewne zagrożenie. Takich ludzi potrzebują również w Czechach, Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii.

Jednak nim opadnie wojenny kurz, ci ludzie muszą zacząć żyć normalnie w Polsce. Zapewne podejmą jakąkolwiek pracę, byleby mieć na czynsz i na godne życie. Dopiero później zaczną szukać pracy w zawodzie i zgodnie ze swoimi kwalifikacjami.

Kwestia zmian w przepisach. Specustawa umożliwiła Ukraińcom uciekającym przed wojną podjęcie legalnej pracy w Polsce. Ułatwiła mechanizmy z tym związane. Tymczasem nie reguluje ona kwestii koniecznych do podjęcia pracy w Polsce certyfikatów czy uprawnień. Pana zdaniem potrzebna jest tu zmiana przepisów?

Apelowaliśmy o to by doprecyzować status uchodźców, którzy wjechali do Polski nie bezpośrednio z terytorium Ukrainy, a z innych krajów. W pierwszych tygodniach wojny na polskich przejściach granicznych utworzyły się kilkunastogodzinne kolejki i część osób była kierowana na granicę ze Słowacją, Węgrami czy Rumunią, chociaż krajem docelowym tych osób była Polska. Sejm już te zmiany przyjął, czekamy jednak na koniec ścieżki legislacyjnej i wejście ich w życie.

Kolejny problem dotyczy zawodów, gdzie wymagana jest nostryfikacja. Co do zasady w przypadku np. prawników decydować będzie wiedza i specjalizacja danego eksperta.

No dobrze, ale na przykład operator wózka widłowego z Ukrainy nie może pracować w Polsce od zaraz, musi zdobyć odpowiednie certyfikaty. To kosztuje i zabiera czas.

W niektórych przypadkach będzie taka konieczność, w Polsce obowiązują certyfikaty unijne. Wspomniani przez panią operatorzy wózków widłowych, by pracować u nas, potrzebują uprawnień UDT. Zakładam, że Polska nie będzie w stanie zmienić tych wymagań, one są narzucone odgórnie przez Unię. Ale zastanówmy się, czy w ogóle powinna to robić?

Bardzo ważne jest to, żeby utrzymać jakość pracy w polskich fabrykach. A te szkolenia powodują, że każdy pracownik ma taką samą wiedzę w konkretnym temacie i pracuje bezpiecznie. Dlatego nie rezygnowałbym z tych wymagań. Poszedłbym w innym kierunku i skupił się na ułatwieniu w dostępie do szkoleń, obniżył ich koszty, skrócił czas oczekiwania na otrzymanie niezbędnych certyfikatów.

Problem z certyfikacją dotyczy w sumie kilku popularnych grup zawodowych. Są to wspomniani operatorzy wózków widłowych czy suwnic, spawacze oraz osoby z branży elektrycznej i elektroenergetycznej, gdzie wymagane są uprawnienia SEP.

A sprawy językowe? Wasz raport pokazał, że rośnie grupa Ukraińców pracujących w naszym kraju, którzy mówią po polsku. Jednak przy tej skali migracji, jaką obserwujemy, właśnie bariera językowa jest wskazywana jako poważny problem do pokonania. Jak ją rozwiązać?

Są zawody, gdzie nauka języka nie jest potrzebna. Wielu pracowników na produkcji nie mówi po polsku, a mimo to doskonale sobie radzą. Jednak na stanowiskach, które wiążą się z obsługą klientów, jak choćby w sklepach, umiejętność mówienia po polsku jest konieczna.

Zapewne firmy zatrudniające Ukraińców poradzą sobie z tą kwestią. Będą oferowały im bezpłatną naukę naszego języka po to, żeby nie narazić się na potencjalne problemy wynikające z tego braku. Ale tego też będzie wymagało życie w Polsce.

Źródło: PulsHR.pl