Polski rynek pracy znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. Rozpoczął się sezon w wielu sektorach, firmy odczuwają duży deficyt mężczyzn, a polski rynek nie ma praktycznie żadnej realnej alternatywy, aby ten brak wyrównać. Jedynym sposobem na wypełnienie obecnej luki na polskim rynku pracy, który mógłby dać skalowalny efekt, byłoby dołączenie kilku krajów Azji Środkowej (Uzbekistanu, Kazachstanu, Kirgistanu) do uproszczonej procedury legalizacyjnej, ale dla tego potrzebna jest decyzja polityczna – podkreślił Michał Wierzchowski, dyrektor sprzedaży w EWL Group, w wywiadzie dla portalu PulsHR.
Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej podało, że od wybuchu wojny w Ukrainie już ponad 180 tysięcy uchodźców znalazło pracę w Polsce. To dobry wynik jak na ponad 3 miesiące?
Michał Wierzchowski, dyrektor sprzedaży w EWL Group: – Wynik nie jest zły. Z danych wynika, że mamy w Polsce około 1 mln 600 tys. uchodźców. Ponad połowa z nich to dzieci. Ta liczba z pewnością będzie spadać, bo już teraz widać, że ludzie decydują się na powrót do Ukrainy. Sprzyja temu stabilniejsza sytuacja na zachodzie kraju oraz w stolicy. Niedawno mer Kijowa Witalij Kliczko przyznał, że obecnie w mieście jest tylko o 300 tys. mieszkańców mniej niż przed wojną. Kijów wraca do życia, działa komunikacja miejska, otwarte są restauracje.
Jedni wjeżdżają, drudzy wyjeżdżają. To oznacza ogromną niepewność, jeśli chodzi o sytuację pracodawców w Polsce, którzy chcą zatrudniać Ukraińców. Nie wiedzą, na jak długo będą mieli pracownika, który nie tylko nie przyjechał do Polski z własnej woli, ale i często nie miał wyboru. To ogromna przeszkoda w planowaniu funkcjonowania firm. Słyszycie takie obawy od swoich klientów?
– Oczywiście. Widzimy, że zachowania uchodźców, którzy rozpoczęli pracę w Polsce, nieco przypominają zachowania pracowników z Polski. Bardziej rotują, ale nie dlatego, że wracają do kraju, a dlatego, że są świadomi możliwości wyboru na rynku pracy. Szukają więc dla siebie jak najlepszej oferty.
Szczególnie dotyczy to mężczyzn. Widzieliśmy to już przed wojną, teraz zaś deficyt panów chętnych do pracy jest jeszcze większy. Według szacunków ponad 100 tys. mężczyzn wróciło do Ukrainy, by bronić ojczyzny. Jednocześnie polski rynek nie ma praktycznie żadnej realnej alternatywy, aby ten brak wyrównać. Jedynym rozwiązaniem, które mogłoby dać skalowalny efekt, byłoby dołączenie kilku krajów Azji Środkowej (Uzbekistan, Kazachstan, Kirgistan) do uproszczonej procedury legalizacyjnej. To pracownicy, którzy historycznie pracowali w Rosji, a obecnie – w związku z sytuacją ekonomiczną w Moskwie – musieli wrócić do swoich krajów. Szacuje się, że to grupa nawet 8 milionów pracowników, mówiących po rosyjsku. Dla naszego rynku, przed którym stoi widmo konkurencji o pracownika z innymi krajami Unii Europejskiej, to niesamowita szansa. Potrzeba tylko decyzji politycznej.
Póki co zaczynamy sezon w wielu sektorach, mamy duży deficyt mężczyzn, dodatkowo nic nie zapowiada, aby konflikt w Ukrainie zakończył się w najbliższym czasie. Jesteśmy więc – tu myślę głównie o pracodawcach – w bardzo trudnej sytuacji.
Z jakimi jeszcze trudnościami zmagają się polscy pracodawcy w kontekście zatrudniania pracowników tymczasowych?
– Pomijając wcześniej wspomniane kwestie, innym problemem, z którym zmagają się firmy, jest kwestia legalizacji pracy cudzoziemców, w tym uchodźców z Ukrainy. Mimo iż przepisy zostały uproszczone, to wciąż zdarza się, że firmy nie mając doświadczenia w procesie legalizacji pracy obcokrajowców, popełniają błędy, które w efekcie skutkują karami finansowymi. A trzeba pamiętać, że dwa nielegalne zatrudnienia obcokrajowca mogą zakończyć się zakazem zatrudniania obcokrajowców przez 2 lata, co dla wielu polskich przedsiębiorców może okazać się ogromnym problemem. Dlatego firmy, mimo uproszczonych przepisów, zgłaszają się do nas i proszą o przeprowadzenie audytów zatrudnienia swoich pracowników z zagranicy. Chętnie im w tym pomagamy.
Z waszego raportu wynika, że 93 proc. dorosłych uchodźców stanowią kobiety. Czy one w jakikolwiek sposób uzupełnią tę lukę?
– Nie jest to możliwe. Choćby ze względu na wymagania BHP dotyczące konkretnych stanowisk. Widzimy jednak, że klienci starają się dostosowywać dla kobiet te stanowiska pracy, które do tej pory uchodziły za męskie. Robią to z wielu powodów. Najistotniejszym jest ich własny interes, gdyż w pełni zdają sobie sprawę, że obecnie nie ma możliwości pozyskania mężczyzn z Ukrainy do pracy. Więc albo zatrudnią kobiety chętne do przeszkolenia się, albo zostaną bez pracowników. Ta świadomość przekłada się na coraz większą otwartość w tej materii. Zmianę widać w miejscach pracy – coraz więcej kobiet bez przeszkód operuje wózkiem elektrycznym, mamy też kobiety pracujące jako operatorki suwnic.
Jednak na uznawanych za męskie stanowiskach najczęściej potrzebne są konkretne uprawnienia, certyfikaty. To kosztuje i trwa. Ukrainki zapewne nie mają pieniędzy, pracodawcy nie mają czasu, bo sezon tuż-tuż. Jak znaleźć złoty środek?
– W takich sytuacjach proponujemy, by pracodawcy w pierwszej kolejności zatrudniali pracowników na stanowiska niewymagające uprawnień. A następnie obserwowali, którzy z nich mają potencjał, w który warto zainwestować, na przykład poprzez dodatkowe kursy doszkalające. Gdy taka osoba zaczyna pracować, już po kilku dniach można stwierdzić, czy jest zaangażowana. W trakcie pracy odbywa kurs, a my mamy dobrego i zaangażowanego pracownika, który zapełnia wakat.
Alternatywą jest rekrutacja z rynku lokalnego, proponując atrakcyjniejszą ofertę. Jednak nie jest to dobre rozwiązanie. Ani nie przyniesie długoterminowych efektów, ani nie będzie tanie. Jedynym sensownym rozwiązaniem jest szkolenie nowych pracowników. Tym bardziej, że już teraz widzimy, że choć obywatelek Ukrainy jest dużo, to w sezonie znów będzie odczuwalny brak rąk do pracy.
Dlaczego?
– Po pierwsze, o czym wspomniałem już wcześniej – nie chcą one pracować na stanowiskach poniżej swoich kompetencji. Tak jest np. w rolnictwie i zbiorach. Rolnicy nieustannie podkreślają, że brakuje rąk do pracy. Ludzie, przyjeżdżający do Polski w poszukiwaniu pracy, nie chcą podejmować się tych najprostszych prac.
Średnia wieku kobiet, które przyjechały do Polski, to 38 lat. Wiele z nich ma dzieci w wieku przedszkolnym lub szkolnym. Zapewnienie opieki nad dziećmi w takim wieku stanowi wyzwanie również dla wielu polskich matek. Wiemy, że kobiety z Ukrainy radzą sobie z tymi trudnościami jak mogą, np. podczas gdy kilka z nich idzie do pracy, jedna zostaje w domu, aby zająć się dziećmi. Część kobiet wierzy, że posiadane przez nie oszczędności zapewnią im stabilność i bezpieczeństwo do czasu zakończenia wojny i powrotu do domu. Są też przypadki, gdzie kobiety z dziećmi wyjechały, natomiast mężczyźni zostali w Ukrainie i normalnie pracują, pomagając im się utrzymać w Polsce.
Co do szkoleń, dziś z każdej strony słychać o koniecznej, pilnej i szybkiej nauce języka polskiego przez uchodźców. Z waszych danych wynika, że niewiele osób swobodnie mówi po polsku – zaledwie 9 proc. dobrze albo bardzo dobrze. Jak duży jest to problem pana zdaniem?
– To jest w zasadzie główny element blokujący wprowadzenie tych ludzi na polski rynek pracy. W naszym raporcie mówimy, że ok. 60 proc. osób, które się u nas pojawiły, to osoby z wykształceniem wyższym lub niepełnym wyższym. To potencjalni pracownicy, którzy w dużej części nie są zainteresowani pracą na podstawowych stanowiskach. Ich wiedzę i doświadczenie można by wykorzystać na takich stanowiskach, na jakich pracowali wcześniej. Można by, gdyby nie brak znajomości języka polskiego. To główna bariera, którą powinniśmy jak najszybciej pokonać.
Sami apelujemy i podpisujemy się pod wszystkimi apelami mówiącymi o pilnej potrzebie nauki języka polskiego wśród uchodźców. Tym bardziej że mamy w tym zakresie duże możliwości. Dostępne są przyspieszone kursy języka polskiego, dzięki którym już po miesiącu człowiek porozumiewa się w stopniu komunikatywnym. Czynnikiem, który zdecydowanie ułatwia naukę, jest fakt, że nasze języki są do siebie podobne.
Kto za te kursy powinien płacić? Kto powinien je organizować?
– Rozwiązań jest mnóstwo. Z pewnością powinny się w to zaangażować władze centralne i samorządowe. Nasz raport wyraźnie pokazał, że uchodźcy najczęściej kierują się w stronę większych miast, dlatego powinny powstać szkoły językowe dostępne dla każdego z nich. Być może bardziej efektywne okazałoby się zapewnienie szkoleń przez organizacje pomagające uchodźcom na co dzień. Pieniądze na to z pewnością by się znalazły, choćby z Unii Europejskiej. Zakładam, że nauczyciele również, bo nie mówimy tu o języku japońskim, a o polskim.
Zapewne też dla części pracodawców nie byłoby problemem sfinansowanie takich kursów, a wielu z nich już to robi. Jeśli istniałaby gwarancja, że taka osoba po skończonym kursie zapełni braki na stanowisku pracy, to motywacja byłaby jeszcze większa.
Z waszego raportu wynika, że połowa uchodźców, którzy przyjechali do Polski, mówi po angielsku. Czy z czasem nie będą oni rozglądać się za pracą w innych krajach? Przecież mają ku temu możliwości. Czy nie uciekną nam te talenty?
– Rozmawiając z osobami z Ukrainy, które u nas pracują, ale też z kandydatami do pracy, słyszymy zwykle, że ci, którzy mieli wyjechać do innych krajów europejskich, już to zrobili – albo jeszcze przed wojną, albo w pierwszych dniach po przekroczeniu granicy.
Z pewnością będzie jakiś niewielki odsetek uchodźców, którzy nie dadzą rady znaleźć u nas pracy, a nie będą chcieli wrócić do Ukrainy. Ta grupa prawdopodobnie zdecyduje się wyjechać dalej. Generalna tendencja jest jednak taka, że Polska jest dla nich bliskim krajem, zarówno pod względem językowym, jak i kulturowym. Dzięki temu mamy gwarancję, że te osoby zostaną u nas i będą chciały u nas pracować. Z raportu jasno wynika, że jedna trzecia chciałaby zatrzymać się w Polsce na dłużej, przynajmniej na rok.
Jest też druga kwestia. Dostęp do rynków UE jest związany z indywidualnymi decyzjami państw członkowskich. A one wprowadziły różną politykę w zakresie przyjmowania uchodźców na rynek pracy. Na ten moment większość z nich ma otwarte drzwi i oferuje uproszczoną procedurę zatrudniania. Jednak już pojawiają się pierwsze sygnały, że powoli będzie się to zmieniać.